Bałkany
Bałkany
Tradycyjnie zwiększoną ilość wolnego na początku maja postanowiłam wykorzystać na wycieczkę po kilku krajach. Tym razem padło na Bałkany. Chciałam odwiedzić nie tylko okoliczne stolice, w których jeszcze nie byłam, ale również mniejsze miejscowości po drodze, żeby lepiej poczuć klimat rejonu.
Organizacja
Data podróży: 26 kwietnia - 8 maja 2018
Logistycznie był to chyba najbardziej skomplikowany wyjazd, jaki przyszło mi organizować. Nie jestem fanką jeżdżenia w ciemno i tracenia czasu na miejscu na szukanie noclegów, dlatego chciałam mieć wszystko zaplanowane za wczasu.
Odwiedziliśmy 10 miejscowości na Bałkanach. Dodatkowo wpadły jeszcze Budapeszt i Berlin ze względu na brak bezpośrednich lotów z Polski. Podróż miała się zamknąć w 14 dniach, co uwzględniając czas na wszelkie doloty i dojazdy, wymagało skrupulatnego planowania. Jak można się domyślić, rozwój technologiczny pod względem udostępniania informacji o transporcie publicznym w Internecie nie dotarł jeszcze na Bałkany. W związku z tym znajdywanie wszystkich połączeń wymagało sporo czasu na przebijanie się przez fora i przestarzałe strony internetowe. Ostatecznie udało się dopiąć plan, który był mocno na styk. Zwłaszcza, że kursy międzynarodowe nie odbywały się za często.
Spaliśmy w sumie w 8 noclegach, gdzie spędzaliśmy jedną, góra dwie noce. Wiązało się to więc z ciągłym byciem w drodze i umiejętnym pakowaniem, bo w końcu szkoda byłoby dźwigać zbyt wiele.
Kosowo
Pierwszy bałkański kraj, w którym się znaleźliśmy. Odwiedziliśmy tam właściwie tylko stolicę, Prisztinę. Ponieważ bardzo lubię podróże koleją, do Skopje bardzo chciałam dojechać pociągiem. Już wcześniej czytałam, że kosowska kolej ma problemy finansowe i zostało ledwie jedno połączenie (do Skopje właśnie). Pociąg okazał się być wagonem spalinowym. Starym, zniszczonym, zardzewiałym i brudnym. Ale jechał! Niestety ostatni odcinek przed granicą musieliśmy pokonać taksówką.
Jeśli chodzi o widoki na trasie, to był to jedynie przedsmak tego, co Bałkany mają do zaoferowania. Kosowo było dość płaskie, dopiero bliżej Macedonii pojawiły się góry. Mimo wszystko krajobraz był bardzo ładny. Szkoda tylko, że często było też widać wyrzucone na dziko śmieci.
Macedonia
Pobyt w Macedonii zaczęliśmy od krótkiego pobytu w Skopje. Naszym kolejnym celem była Struga, miejscowość w pobliżu granicy z Albanią. Na dworcu autobusowym w Skopje okazało się, że internetowy rozkład niekoniecznie był aktualny, ale na szczęście na tej trasie stosunkowo często coś jeździło. Drogę pokonaliśmy busikiem, a widoki były bardzo ładne, zwłaszcza w pobliżu Parku Narodowego Mawrowo. Dużo gór i zieleni 🙂
Nasza docelowa Struga okazała się być bardzo przyjemną, niewielką miejscowością. Ze względu na położenie przy Jeziorze Ochrydzkim była przyjaznym miejscem dla turystów. Z tego samego powodu była też niezwykle urokliwa. Jezioro i znajdujące się w jego tle góry stanowiły przepiękny krajobraz. O tej porze roku było też tam dość spokojnie. Uroku miastu dodaje też wypływająca z jeziora rzeka Czarny Drin, która przebiega przez jego centrum. Bardzo ładnie to wyglądało. Wzdłuż rzeki znajdowały się liczne knajpki, gdzie z chęcią skusiliśmy się na kawę, czy obiad nad wodą.
W Strudze spędziliśmy dwie noce i był to taki moment w czasie tej intensywnej podróży, kiedy mogliśmy sobie trochę odpocząć. Spaliśmy w Venecia Apartments, dzięki czemu mieliśmy do dyspozycji dużą przestrzeń dla siebie. Trochę szkoda było stamtąd wyjeżdżać, ale Albania już czekała 😁
Albania
Wkrótce po tym, jak autobus przekroczył albańsko-macedońską granicę, naszym oczom ukazał się niesamowity górzysty widok, robiący jak do tej pory chyba najlepsze wrażenie. Po podróży przez ten przepiękny kraj, przyszła pora na odwiedzenie stolicy, Tirany.
Kolejnym naszym albańskim przystankiem była przygraniczna Szkodra. Niestety nie mieliśmy tam zbyt wiele czasu, dlatego Jezioro Szkoderskie, czy ruiny średniowiecznej twierdzy Rozafat mogliśmy podziwiać jedynie w drodze. Za to pospacerowaliśmy nieco po centrum miasta, które na pierwszy rzut oka wydało się trochę dzikie 😁 Przeszliśmy się też również po obrzeżach, w takim bardziej wiejskim klimacie, gdzie goniła mnie… owca 😅
Czarnogóra
Dojazd do Czarnogóry z Albanii był największą niewiadomą. Ze Szkodry musieliśmy dotrzeć do czarnogórskiej miejscowości Ulcinj, a niestety nie udało mi się za wczasu ustalić co i kiedy tam właściwie jeździ 😁 Koniec końców jakiś bus się znalazł, a z Ulcinj mogliśmy ruszyć w dalszą drogę — w naszym przypadku do Baru.
Bar był kolejnym przystankiem, gdzie naszym celem było głównie sobie odpocząć. Jako, że była to nadmorska miejscowość nie sprawiło nam to trudności. Mimo, że był to dopiero maj, było gorąco i kąpiele w morzu były bardzo przyjemne. Nasz pensjonat mieścił się nieco na obrzeżach, z pięknym widokiem na góry, do tego niedaleko plaży. Na odwiedzenie Baru zdecydowałam się również dlatego, że początek miała tam linia kolejowa i do Podgoricy mogliśmy wygodnie dostać się pociągiem. Kursują one stosunkowo często, jadą tylko nieco godzinę. Standard zależał od składu, na jaki się trafi, ale nie było na co narzekać. Bałkański krajobraz ciągle mi się nie znudził i widoki znowu robiły wrażenie, zwłaszcza, że trasa przebiegała obok Jeziora Szkoderskiego.
Parę godzin spędziliśmy w Podgoricy. Po czym przyszła pora na kolejne czarnogórskie miasto, czyli Nikšić. Tam również dojechaliśmy pociągiem i była to jedna z najbardziej widokowych tras kolejowych, którymi miałam okazję jechać! 😍 Tory były położone wysoko w górach. Z jednej strony przylegające do skalistej, górskiej ściany, z drugiej dające niesamowity widok na wszystko, co znajdowało się poniżej. A teren oczywiście był przepiękny, górzysty i zielony. Żałuję tylko, że nie udało się uchwycić tego na żadnym zdjęciu.
Sam Nikšić był całkiem przyjemny. Spokojne miasto, można było przespacerować się na plac w centrum. Najbardziej spodobały mi się jednak ruiny twierdzy Bedem, gdzie warto było się wspiąć i podziwiać widoki.
Ogólnie Czarnogóra zrobiła na mnie najlepsze wrażenie ze wszystkich bałkańskich krajów, które przyszło mi odwiedzić. Przypadły mi do gustu zarówno te nadmorskie, jak i górskie klimaty. Wydała mi się też najbardziej przyjazna i rozwinięta pod względem infrastruktury i rozwoju.
Bośnia i Hercegowina
Naszym pierwszym celem w Bośni i Hercegowinie był Mostar. Dojechaliśmy tam bezpośrednio z Nikšicu, ale podróży długo nie zapomnę. Trafiliśmy na totalne oberwanie chmury! Drogi tonęły w olbrzymich ilościach wody, przez które musiał przebijać się nasz bus. Zastanawiałam się, czy w ogóle dotrzemy do celu, ale jakoś się udało. Na szczęście nasz nocleg czyli motel Mozart był położony w centrum, w miarę blisko dworca, dlatego przynajmniej nie musieliśmy długo moknąć w tym deszczu. Kolejny dzień był za to słoneczny i idealny na zwiedzanie. Udaliśmy się oczywiście w kierunku Starego Mostu, mijając zatłoczone stoiska bazaru Kujundžiluk. Kamienna zabudowa, widoki nad rzeką Neretwa i oczywiście otaczające miasto góry — to wszystko robiło ogromne wrażenie. Ogólnie miasto interesujące, pełne ciekawych zakamarków. Szkoda tylko, że przyciągało też ogromne tłumy turystów, co mocno psuło odbiór. Do Sarajewa planowaliśmy dostać się koleją. Niby wcześniej wyczytałam w Internecie, że pociąg kursuje, ale że stacja nie wygląda zbytnio na czynną, zdecydowaliśmy się jednak na autobus. Co prawda wolałabym oglądać widoki jadąc pociągiem, ale i tak było przepięknie. Bośnia wydała mi się nawet bardziej zielona i skalista, niż poprzednio odwiedzane kraje 🙂
Po odwiedzeniu Sarajewa nie pozostało już nic innego, jak lot do Budapesztu i spędzenie ostatnich chwil przed powrotem do Polski właśnie w tym mieście. Szczerze mówiąc nieco odetchnęłam znajdując się już na Węgrzech, które wydały mi się nieco bardziej swojskie i cywilizowane. A że Budapeszt to piękne miasto, to nie pogardziłam kolejną, choć krótką okazją do pozwiedzania go.
Podsumowanie i wrażenia
Była to intensywna, ale i bogata w doświadczenia podróż. Wizualnie Bałkany są przepiękne, wyróżniają się niesamowitą przyrodą. To jest chyba największa ich zaleta. Są też bardzo zróżnicowane, pełne odmiennych kultur. Tam obok siebie mogą stać meczet i kościół. Niekoniecznie przypadł mi klimat tamtych rejonów, brak organizacji i taka trochę dzikość, natomiast jest to na pewno na swój sposób intrygujące.
Miałam przed wyjazdem sporo obaw, czy wszystko z transportem, noclegami itp. będzie ok, ale niepotrzebnie jak się okazało 🙂 Na bezpieczeństwo też nie mogliśmy narzekać, co najwyżej na dziwne spojrzenia. Mimo wszystko nie ciągnie mnie szczególnie do powrotu w tamte rejony, no może z wyjątkiem Czarnogóry. Jedzenie na Bałkanach nam bardzo smakowało, popróbowaliśmy też lokalnych win. No i zawsze można było się zapchać burkiem — tradycyjną przekąską, czyli ciastem zawijanym z nadzieniem.
Podsumowując, wycieczka z pewnością należała do udanych i na długo zostanie w pamięci.