Tajlandia 2: Zwiedzanie Bangkoku
Tajlandia 2: Zwiedzanie Bangkoku
Z jednej strony nowoczesne drapacze chmur, z drugiej ciasne uliczki, stragany i schowane gdzieniegdzie buddyjskie świątynie. Jednym słowem Bangkok. Metropolia, w której nie zabraknie doznań.
Atrakcje miasta
Data podróży: 15-21 kwietnia 2017
Ciężko mi się było na początku odnaleźć w Bangkoku. Był dla mnie trochę przytłaczający i zdecydowanie zbyt chaotyczny. Jako pierwszy postanowiłam odwiedzić Chatuchak Market, czyli weekendowy targ. Ponieważ akurat była niedziela, później nie miałabym już okazji. Zasady kursowania tamtejszych miejskich autobusów do tej pory pozostają dla mnie zagadką i cieszę się, że w ogóle dojechałam tam gdzie chciałam. Część trasy na szczęście można też było pokonać pociągiem, które są zdecydowanie bardziej komfortowe. Przemieszczając się po Bangkoku trzeba liczyć się z nieustannym zaczepianiem przez kierowców taksówek, skuterów czy tuk-tuków. Trochę zajęło mi nauczenie się, jak poruszać się w tym wszystkim 🙂
Co do samego targu, był on naprawdę ogromny, nie sposób było zwiedzić jego terenu w całości. Stoisk było mnóstwo, wyobwieszanych po brzegi najróżniejszymi towarami. Pełno kolorów, zapachów i ludzi. A w to wszystko powciskane jeszcze salony masażu, czy lokale z jedzeniem. Sama chyba do takich szalonych zakupów nie za bardzo pasuję 😅 Wyszłam stamtąd nabywszy jedynie te nieco kiczowate i oklepane luźne spodnie w słonie, typowe dla turystów w Tajlandii. W pobliżu znajdował się też park ze stawem, gdzie przyjemnie było posiedzieć. Zwłaszcza, że podczas zakupów w Chatuchak we znaki dawał się upał.
Następny dzień przyniósł jeszcze więcej spacerów po Bangkoku. Zwiedzałam tego dnia okolice rzeki Menam, właściwie nieco się gubiąc. Trafiałam na lokacje, gdzie pełno osób robiło zakupy czy przystrojoną ulicę, gdzie przy świątyni akurat obchodzono jakąś uroczystość. Z rzeki mogłam podziwiać fajny widok na miasto, czy to z mostu, czy to korzystając z promów pasażerskich. Te ostatnie są zresztą dobrym sposobem zarówno na zwiedzanie, jak i szybkie przemieszczanie się. Tym, co mnie głównie interesowało na zachodnim brzegu rzeki była Wat Arun, Świątynia Świtu. Jej ściany pokryte są potłuczoną porcelaną, tworzącą kolorowe zdobienia. Wieża świątyni imponowała wysokością, chociaż w czasie, kiedy ją odwiedziłam była niestety pokryta rusztowaniem ze względu na remont. Kompleks był też dobrym miejscem, żeby móc rzucić okiem na okolice.
Tego dnia odwiedziłam jeszcze drugą świątynie, która jest moim zdaniem jedną z przyjemniejszych lokalizacji w Bangkoku, mianowicie Wat Saket, zwaną Złota Góra. Znajduje się tam sztucznie usypana góra, na szczycie której mieści się złota czedi (budowla, w której umieszczonej są relikwie). To właśnie ta góra daje temu miejscu niepowtarzalny urok. Po pierwsze, sama trasa na szczyt przebiega w eterycznym otoczeniu, pełnym orientalnej roślinności, pary wodnej czy buddyjskich rzeźb. Panuje w tym miejscu przyjemny spokój. Po drugie, z samej góry można podziwiać piękny widok na różne strony Bangkoku.
Kolejnego dnia nadeszła w końcu pora na zobaczenie chyba najbardziej popularnego zabytku w Bangkoku, jakim jest Pałac Królewski. Niewątpliwie warte odwiedzenia miejsce. Bogato zdobione bydynki, mnóstwo złota, mozaik, malowideł, rzeźb i kolorów. Do tego niesamowite świątynie oraz pałac, łączący w sobie tajską i europejską architekturę.
Był tylko jeden minus — tłumy. Wszędzie ludzie, robiący sobie zdjęcia. Przez to trzeba się bardziej wysilić, żeby poczuć klimat tego miejsca. Warto też pamiętać, że obowiązuje dresscode i należy mieć zakryte nogi i ramiona, aby móc zwiedzać pałac. Tajowie odwiedzający to miejsce byli ubrani elegancko i (ze względu na panującą wówczas żałobę) głównie w czerni.
Z pozostałych miejscówek, które udało mi się jeszcze w Bangkoku zobaczyć wymieniłabym Wat Traimit. W świątyni tej znajduje się imponujący posąg Buddy, składający się z ponad 5 ton złota. Swoją drogą, wychodząc ze świątyni zrobiłam coś, co mi się nigdy nie zdarza. Wrzuciłam datek, który miał przynieść szczęście i faktycznie, przypadkiem okres w moim życiu po powrocie z Tajlandii był wyjątkowo udany 😁 Poza tym zahaczyłam o Chinatown, będące jednym z największych na świecie.
Jak każdy turysta musiałam odwiedzić też Khao San Road, backpackerską ulicę. Szczerze mówiąc nie wydała mi się szczególnie interesująca. Ot, mnóstwo ludzi, straganów i usług, choć naprawdę wszelkiego rodzaju. Więcej komercji, niż jakiejś autentyczności. Sama zakupiłam tam urocze srebrne kolczyki, które niestety zgubiłam rok później gdzieś na Maderze 😞 Pod koniec wyjazdu postanowiłam też przejechać się w mniej turystyczną część Bangkoku. Od charakterystycznej, starej tajskiej zabudowy uciekając klimatyzowanym pociągiem do centrum handlowego, wśród przeszklonych wieżowców. Jak można się domyślić, to już świat mniej egzotyczny i bliższy zachodniemu przyjezdnemu. Przyznam, że ta mniej dzika część miasta na dłuższą metę byłaby o wiele przyjemniejsza w odbiorze. Przy okazji była to też okazja do poobserwowania mieszkańców w trakcie ich codziennego życia.
Mój pobyt w Bangkoku był bardzo intensywny. Jest to miasto, które zewsząd dostarcza bodźców i nieco męczące. Tak że z pewną ulgą przyjęłam moment, w którym ruszyłam w dalszą drogę, tym razem na wyspę Koh Chang.