Tajlandia 5: Podsumowanie i wrażenia
Tajlandia 5: Podsumowanie i wrażenia
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Również z tajskim słońcem kiedyś trzeba się było pożegnać. Za to jest co wspominać, bo Tajlandia to kraj mający wiele do zaoferowania.
Bycie turystą w Tajlandii
Podczas mojego pobytu w Tajlandii nie raz czułam się zagubiona. Zawsze wolałam uporządkowane, zorganizowane miejsca. Tutaj zewsząd otaczał mnie chaos (m.in. na drogach), czy kiepska informacja. Dodatkowo brak znajomości tajskiego alfabetu nie pomagał. Będąc turystą miałam nieodparte wrażenie, że ciągle próbuje się mnie na coś naciągnąć. Czy to jakieś podwózki, namawianie na niepotrzebne mi usługi czy wyższe ceny. Choć ludzie byli zawsze mili i uśmiechnięci, nie wiem na ile to było szczere a na ile po prostu wiadomo, że turysta biznes. Natomiast nigdy nic złego mnie nie spotkało, osoby, które spotykałam zawsze były skore do pomocy. Poziom angielskiego może nie powalał, ale na ogół zawsze można się było dogadać. Właściwie chyba tylko raz zdarzyło mi się, że ktoś z lokalnych mieszkańców do mnie zagadał na ulicy, tak czysto towarzysko z chęci poznania nowej osoby.
Usługi, z których można skorzystać są mnogie i jest w czym wybierać. Turystyka jest bardzo ważna w tym kraju. Mnie szczególnie spodobały się dostępne na każdym kroku salony masażu. Co prawda nie odważyłam się na podobno bolesny typowy tajski masaż (muszę koniecznie kiedyś to nadrobić), natomiast bardzo przypadła mi do gustu łagodniejsza wersja z olejkami, czy masaż stóp.
Ogólnie ceny są przystępne. Jeśli chodzi o koszty produktów w sklepach miałam wrażenie, że są porównywalne do naszych bądź nieco niższe, natomiast pozostałe usługi są raczej tanie.
Hotele (…i mrówki)
Hotele w których spałam (Roof View Place w Bangkoku, White Sand Beach na Koh Chang, Panini Residence w pobliżu lotniska) były w porządku. Nie mam im nic do zarzucenia, obsługa była pomocna.
Raz miałam jedynie pewno hmm... zdarzenie w moim pierwszym hotelu. Otóż zorientowałam się, że po ścianie elegancko spaceruje mi w rzędzie pełno mrówek. Stwierdziłam, że co tam, jestem silną i niezależną kobietą, z głupimi mrówkami sobie nie dam rady? Zeszłam na dół do recepcji z zamiarem pożyczenia jakiegoś sprayu. Próbowałam opisać moją sytuację, posiłkując się palcami w celu odegrania tuptania mrowich stópek. Kobieta z recepcji była niezbyt ładna, ale za to w spódniczce i mocno wymalowana. Kiedy w końcu odezwała się, żeby dać mi ten spray (żadnej innej propozycji pomocy nie było) zorientowałam się, że to nie do końca jest kobieta… To by było na tyle, jeśli chodzi o stereotyp, że tajscy transwestyci to są tacy piękni, że aż pomylić się można.
Po spryskaniu całego pokoju dumna wróciłam na dół oddać spray. Recepcjonist(k)a skwitowała to jedynie tym, że teraz nie mogę wrócić do pokoju (w sumie słusznie, w końcu to trutka). Ponieważ był już wieczór i nie bardzo był sens gdzieś wychodzić, nie pozostało mi nic innego, jak zabrać laptopa i skorzystać z hotelowego tarasu. A wieczór spędzić podziwiając widok Bangkoku o zmroku.
Jedzenie
Podczas mojego pobytu w Tajlandii byłam jeszcze wegetarianką, więc nie musiałam szukać w sobie odwagi do spróbowania czegoś mięsnego. Z drugiej strony mogło to wpłynąć nieco na moje wrażenie o tajskiej kuchni. O ile same dania raczej zawsze mi smakowały, to pod koniec miałam już nieco dość (ciągle te nudle… 😂). Natomiast niewątpliwą zaletą było wykorzystanie świeżych warzyw i owoców, łatwo dostępne były też soki, smoothie itp. Jeśli chodzi o śniadania w hotelach, które odwiedziłam, pojawiały się raczej lokalne potrawy, świeże owoce, ryż, plus nieco bardziej popularnych na zachodzie jak ryż czy tosty.
Generalnie okazało się, że słaba ze mnie podróżniczka na dłuższych wyjazdach, jeśli chodzi o jedzenie. Jestem chyba zbyt uzależniona od kanapek! Naprawdę, strasznie brakowało mi porządnego, polskiego chleba, który w dowolnym momencie można posmarować sobie twarożkiem… Raz mając kryzys udałam się do sklepu szukając czegokolwiek w tym stylu, znalazłam jedynie marny chleb tostowy i gumowe coś w stylu sera żółtego 😞 Po powrocie do polski opychałam się kanapkami non-stop, a do tajskiego jedzenia do tej pory mam lekki uraz.
Z miłych akcentów spodobała mi się powszechna obecność japońskich słodyczy w sklepach.
Tajski koloryt, krajobraz i pogoda
W czasie mojej wyprawy (w kwietniu) pogoda zdecydowanie dopisała. Chyba tylko raz trafił mi się pochmurny dzień i to akurat, kiedy i tak gorzej się czułam. Słońce dawało się we znaki, ale dało się wytrzymać. Widoki w Tajlandii bardzo mi się podobały, dużo bujnej roślinności. Szczególnie ładnie jest poza miastem i oczywiście na wyspach. Jeśli chodzi o miejski krajobraz, jest on na swój sposób intrygujący, pełen typowych dla Azji elementów. Chociaż ciężki w odbiorze ze względu na zatłoczone ulice i to, że usługi z budynków trochę „wylewają” się na ulicę. Ciekawą sprawą, którą zauważyłam w Bangkoku (i z tego co mi wiadomo spotykaną też w innych krajach Azji) są tematyczne okolice, np. ulica, na której są same sklepy z posągami Buddy, w innym miejscu można zakupić tylko kwiaty, a w jeszcze innym sprzedaje się obok siebie portrety Króla. Odnośnie tematu Króla, na każdym kroku widać, jak rodzina królewska jest ważna dla Tajów. Liczne wizerunki w przestrzeni publicznej, czy prywatnej. Trafiłam tam pół roku po śmierci ukochanego władcy, a i tak żałoba po nim była widoczna.
Spodobało mi się również to, jak liczne są tam buddyjskie świątynie, bardzo lubię ich estetykę, a sama filozofia wydaje mi się fascynująca.
Ogólnie wrażenia jak najbardziej pozytywne, uważam, że to świetny kierunek na wakacje. Może z punktu widzenia europejskiego turysty, nie wszystko jest tak zorganizowane, jakby się chciało, ale w końcu jak się jest gdzieś gościem, trzeba się dostosować. Był to mój pierwszy samotny wyjazd tak daleko, ale nie miałam z tego tytułu żadnych nieprzyjemności. Mimo, że ogólnie lepiej się jednak czuję w Polsce i po powrocie raczej się ucieszyłam, to z chęcią do Tajlandii bym jeszcze kiedyś wróciła.